Garb PDF Drukuj Email
Bajki prawdziwe
sobota, 13 lutego 2010 18:15

Ten dzień rozpoczął się jak każdy inny. Zadzwonił budzik. Już po pierwszym sygnale klepnęłam go lekko i obróciłam się na drugi bok.

- Już rano, trzeba wstać, jeszcze tylko chwilkę - mój umysł budził się powoli.

Wiedziałam, że mogę sobie na to pozwolić. Budzik odezwie się ponownie za pięć minut. I tak się stało. Wyskoczyłam z łóżka i potknęłam się. Coś siedziało mi na plecach ciążąc i uwierając. Pobiegłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. To był garb w kształcie krzyża. Chciałam go zrzucić, ale nie potrafiłam. Szamotałam się chwilę. W końcu dałam sobie spokój - spieszyłam się do pracy. Założyłam luźniejszą sukienkę i wyszłam.

- Co oni sobie pomyślą widząc mnie z takim garbem - martwiłam się po drodze.

Ale nikt nie zauważył. Co więcej, kilka osób objęło mnie na przywitanie i nic nie wyczuli. Tylko ja widziałam i czułam ten garb. Przeszkadzał mi w pracy. Czułam jak powoli narasta we mnie bunt i złość.

- Za co? Dlaczego? Nie chcę! Nie zgadzam się! Dlaczego właśnie ja? 

Swoją złość wyładowywałam na wszystkich, którzy się do mnie zbliżyli, ale czułam się jeszcze gorzej. Im bardziej się złościłam, tym garb robił się większy. Kółko zamknięte.

Wieczorem nie miałam siły. Wlokłam się do domu noga za nogą.

- Jak tam w pracy? - mama przywitała mnie z uśmiechem.

- W porządku - mruknęłam.

Wykrzesałam na twarzy coś w rodzaju uśmiechu i zamknęłam się w swoim pokoju. Nie czułam się dobrze. Chciałam jak najszybciej zasnąć, a rano obudzić się z przekonaniem, że to tylko koszmarny sen. Położyłam się, ale sen nie przychodził. Kręciłam się próbując jakoś się ułożyć, ale przeszkadzał mi garb. Wreszcie zasnęłam.

Przyśniło mi się małe miasteczko, takie w greckim stylu. Białe, malownicze budynki. Przepiękne, różnokolorowe kwiaty w oknach. Wąskie uliczki wspinające się wysoko, jakby chciały dosięgnąć nieba. Zapomniałam na chwilę o swoim garbie. Była piękna pogoda. Słońce świeciło jasno wydobywając szczególne piękno tego małego miasteczka.

Wspinałam się powoli wąską uliczką rozglądając się dookoła i wtedy zauważyłam CZŁOWIEKA dźwigającego ogromny krzyż. Szedł pomału, przygarbiony. Przypomniałam sobie o swoim garbie.

- Możesz go zrzucić. Dołóż temu CZŁOWIEKOWI. Nawet nie poczuje, przecież twój jest taki malutki - przemknęło mi przez głowę.

Bez zastanowienia podbiegłam i położyłam MU na plecach swój garb. On odwrócił się. Popatrzył na mnie ze smutkiem, ale nie zaprotestował i nie zrzucił mojego ciężaru. Poszedł dalej.

Czułam się lekka i szczęśliwa. Podskakiwałam wesoło podśpiewując pod nosem jakąś melodię. Rozglądałam się wokół podziwiając senne piękno tego białego miasteczka. Doszłam do rynku. Na środku stała mała fontanna. Na jej brzegu przysiadło stado wróbli. Widać było, że są bardzo spragnione. Łapczywie piły wodę i już po chwili pluskały się radośnie rozbryzgując dookoła srebrzyste kropelki.

Stałam przyglądając się ich harcom i wtedy znów zobaczyłam tego CZŁOWIEKA. Właśnie zegar wybił drugą godzinę. Zastanawiałam się dokąd podąża i dlaczego dźwiga ten ogromny krzyż.

- Może to forma jakiejś pokuty? - myślałam.

Nie miałam najmniejszych wyrzutów sumienia. Prawdę mówiąc zupełnie zapomniałam, że dorzuciłam MU swój ciężar. Postanowiłam pójść za NIM.

Potykał się od czasu do czasu, ale wytrwale podążał pod górę. Nagle spostrzegłam, jak z pobliskich domów wychodzą ludzie. Każdy dźwigał na plecach garb w kształcie krzyża. Podchodzili i wkładali MU na plecy swoje ciężary. Ugięły się pod NIM kolana, ale z JEGO ust nie padło ani jedno słowo skargi. Tylko oczy miał takie smutne, jak gdyby odbijał się w nich cały Smutek Świata. Pot spływał MU z czoła. Duża kropla kołysała się chwilę na nosie, a potem kap, spadła na ziemię. Z trudem stawiał kroki. Potknął się i przewrócił. I kiedy tak leżał przygnieciony ciężarem, podbiegł do NIEGO jakiś człowiek. Ucieszyłam się myśląc, że MU pomoże, ale z przerażeniem spostrzegłam, jak szybko nachylił się nad NIM i dołożył swój krzyż.

Zapadła złowroga cisza. Nawet wróble dokazujące wesoło zamilkły, a potem odleciały, jakby chciały uciec jak najdalej stąd. CZŁOWIEK leżał chwilę. Podniósł się z trudem i poszedł dalej.

JEGO twarz wykrzywiona była strasznym cierpieniem. Widać było, że każdy krok sprawia MU ogromny ból. A nadal zewsząd podbiegali ludzie dokładając MU swoje ciężary. Na JEGO plecach piętrzył się stos garbów - małych i dużych. Stapiały się w jeden ogromny krzyż - wydawało się, że wypełnia całą ulicę.

Zaczęłam krzyczeć:

- Tak nie można - ale głos zamarł mi w gardle.

- A ty, co zrobiłaś? Nie widzisz swojego krzyża? Popatrz tam na lewym ramieniu.

Łzy same spływały mi po twarzy i padały na ziemię łącząc się z kroplami JEGO potu.

Podbiegłam, chwyciłam swój krzyż i zarzuciłam sobie na plecy.

- Przepraszam - wyszeptałam tylko jedno słowo. Nic więcej nie przyszło mi na myśl.

I wtedy ON wyprostował się i lekko uśmiechnął.

- Czekałem na ciebie dziecko. Wiedziałem, że przyjdziesz.

Dziwne wydały mi się te słowa. Przecież byliśmy prawie rówieśnikami. A jednak w tym momencie czułam się przy NIM jak dziecko.

Ruszyliśmy - ramię przy ramieniu. ON dźwigając olbrzymi krzyż, ja swój malutki. Doszliśmy na samą górę. Tam jacyś ludzie odepchnęli mnie, a JEGO rozciągnęli na ziemi i ukrzyżowali. Widziałam, jak strasznie cierpi. Nie umiałam MU pomóc. Obok NIEGO ukrzyżowali dwóch mężczyzn. Jeden z nich zaczął krzyczeć i bluźnić przeciw NIEMU. Chciałam coś powiedzieć a wtedy odezwał się ten drugi :

- „Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież - sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił.”

Odwrócił się w JEGO stronę. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy.

- „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa.”

I wtedy zobaczyłam, jak na JEGO twarzy poprzez ogromne cierpienie przebija się uśmiech pełen miłości.

- „Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju.”

Stałam wstrząśnięta. Nie mogłam uczynić żadnego kroku, jakbym wrosła w ziemię. Nie wiem ile czasu minęło.

Nagle słońce zakryła olbrzymia chmura. Zrobiło się ciemno. I wtedy ON wyprostował się gwałtownie. Podniósł wzrok ku niebu i uśmiechnął się tak promiennie, jak promienny może być uśmiech miłości dziecka. Zawołał:

- „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego.” Wypełniło się.

Ten uśmiech był ostatnią rzeczą, którą zapamiętałam. Obudziłam się z przekonaniem, że dane mi było ujrzeć coś bardzo ważnego. Mój wzrok padł na Biblię. Mała, niebieska książeczka - najważniejsza na świecie - Księga Życia. Wzięłam ją do ręki. Układała się miękko, jak gdyby chciała wtopić się w każdą komórkę mego ciała. Otworzyłam - to był List do Hebrajczyków 2,18. - "W czym bowiem sam cierpiał będąc doświadczany, w tym może przyjść z pomocą tym, którzy są poddani próbom".

A więc nie zostawia nas samych sobie. Dając nam krzyż, daje nam równocześnie siłę do jego niesienia.

...Tyle już zobaczyłam i zrozumiałam...Więc skąd we mnie ten bunt?

Małgorzata Sawicka
1997-01-21
 

Zmieniony: sobota, 19 marca 2011 16:17
 
RocketTheme Joomla Templates